środa, 12 września 2012

Dystans.

Wybierałam profesorów, inżynierów, poetów, pisarzy, filozofów i myślicieli. Omawiali, obliczali, opiewali, opisywali, zgłębiali, przemyśliwali naszą… swoją miłość.
Nigdy mnie.

Ja potrafiłam Cię opowiedzieć. Dziś cierpnę wsłuchując się w chrzęszczenie moich dłoni na bezpłodnej bieli kartki. Teraz rodzę tylko energię nuklearną.

< Nastąpiła zima. Zalepiła jej powieki kryształkami przemilczeń. >

niedziela, 26 sierpnia 2012

Odnalezienie.

Zamykam oczy i cały świat zawraca.

Rozmruczanie twojego oddechu tuż obok mnie nie ma sobie równych.
Zamiast krwi krąży we mnie wino o cierpkawej, wysublimowanej nucie dojrzałego drewna.
Chodź, wychłepcz mnie do dna. A ja w końcu nadam Ci imię którego szukałeś od dziecka.
I przyrzekam Ci. Zaistniejesz.

< pytania nigdy nie zadane śnisz mi nocami >

poniedziałek, 23 lipca 2012

Pyknięcie.

Noszę w sobie krzyk. Ryk rozrywający trzewia. Zmieniający żyły w bicze lian, nabrzmiałe do niemożliwości gejzerem czerwieni.
Wrzask, który kiedyś wybuchał stalowym spojrzeniem, nosił mnie burzami pewnych siebie kroków, onieśmielał każdego pojawiającego się na mojej drodze. Czysty ogień i pierwotna siła wszechobecnego zadowolenia Kota oblizującego się nad myszą.
Wrzask, który teraz wysiąkuje się ze mnie, tak samo jak piard w kąpieli wydobywa się z zaciśniętych pośladków prawiczka. Pierdnięcie które unosi się ponad powierzchnię wody ze smętnym pyknięciem, zostawiając za sobą jedynie smrodek i wszechobecne uczucie zawstydzenia. Nie. Nie lubię.

< Pierwszy raz w życiu nieprofesjonalnie. Ale złoto. >

piątek, 30 marca 2012

Esperal.

Czasem jezcze pojawiasz się tuż na krawędzi moich warg. I szept jak upadły motyl wylatuje z ust - Proszę, opowiedz mnie jeszcze raz.

A potem patrzę w jej oczy i wiem, że to się nigdy nie stanie.

Zabiłam wszystkie swoje przeszłe ja. Z aż za dobrym skutkiem.

< wasze milczenia jak esperal, uzależnienie zaszyte w mojej skórze >

środa, 29 lutego 2012

Czas.

Moje nagie ciało jest owinięte w miękki koc, ledwie po przebudzeniu, na granicy jawy i snu. W krainie spokojnego oddechu wsłuchuję się w jego głos, który mówi mi, że to co było to przeszłość, skończone, że nastaje dzień tylko spełnienia. On przeciera mnie z koszmaru, wciera mnie w rozkosz, w spokój orgazmów które przychodzą jak fale codziennego przypływu, nieokiełznanego ale wciąż znanego tak dobrze, ze można wytrwać do końca, aż woda zalewa ci oczy.

Czasem jednak, kiedy zauważam drobinki kurzu tańczące w słońcu, wciąż odnajduję w sobie strach. Jestem jak oblana wapnem, które mimo spłukania wciąż jest uwięzione w niezliczonych liniach mojej skóry. Patrząc z daleka nie sposób zauważyć tych włosowatych niteczek zaschniętej bieli, ale kiedy pada na mnie plamka w kolorze kurczęcia, widzę je zbyt wyraźnie. Im bardziej drapię je paznokciem, chcąc wyskrobać ich chorobliwą bladość z zagłębień mojego ciała, tym głębiej wbijam je w siebie, tym więcej pyłu wiruje w powietrzu, tym bardziej się krztuszę.

Prawdę mówiąc, cały czas kulę się w strachu. Obleczona nim jak kokonem wstrzymuję oddech i wiem, że wciąż czekam. Czekam, aż umrze pierwszy z moich kochanków. I drugi. I trzeci. I każdy kolejny. Boję się, że śmierć zabierze mi ich wszystkich, tych których kochałam zawsze dla nich za późno. Boję się jednak tej chwili, która mnie określi, słowem zbyt wulgarnym i zbyt jednoznacznym. Z trwogą wstrzymuję oddech przed momentem w którym zaczną odchodzić, każdy jeden znacznie przede mną. Śledzę wiec każdego z nich, zaglądam przez okna, słucham nocnych majaczeń. Pierwsza ze śmierci będzie linią czerwieni na moim ciele. Pierwsza widoczna blizna po pierwszym starcu którego objęłam jak ćma lecąca w ogień.

< na udach rozplotłam te chwile kiedy układałeś na mnie swoje wargi >