środa, 21 kwietnia 2010

Turbulento.

the days pass by and all of the silence I stole
I leave buried
the white paper and ink bear witness,
the days add, add, add
and subtract again
as long as I find it
I get carried away

if fate doesn't let me rest
because it doesn't know me
I'm confused by that mind they tend to harm
Turbulent sex loses me
The sound of sound loses me
the sound of you coming
the sound of me going
the sound of your cadence
the sound of how they are

when the hours become confused to the rhythm
marked by money
I come apart from my soul and just wait
when I wait I am desperate
and travel in entanglement
it's supposed to give me something to talk about

in conclusion, loving you
isn't the same as having you that having you isn't loving you and losing myself is my luck

that I live in the present
and the present is suddenly
fixed by you know what
from life until death

what else is sold if its her body
she gets carried away
what more untruths besides contempt
she gets carried away
what more gifts besides an "I love you" more eternal than silence
more sincere than the act of getting carried away

sobota, 17 kwietnia 2010

Dziś.

Dzisiaj zadajemy trudne pytania, powiedziała, i się uśmiechnęła.

Chcesz umrzeć z miłości?

< wyciąga dłoń >

czwartek, 15 kwietnia 2010

Czas.

Czasami jest tak, że ledwie się odzywasz. Czasami bywa tak, że ledwo daję radę dostrzec niebo. Ja wiem co zrobiłeś. Codziennie patrzę w pustynię. Powoli już kocham wymarłe piękno połyskującego piasku.

Wiedza to balast, którego nienawidzisz, i który cenisz bardziej niż cokolwiek na świecie. Ty będziesz miał dziecko, w które będziesz chciał zapisać całą swoją wiedzę, jak w kalkę, jak w dysk twardy. Tylko po to stworzysz. Zero-jedynkowo.
A potem zobaczysz, że się pomyliłeś.
Te komputery też są wadliwe.

< Zaplata palce w oczekiwaniu. Koronkowo, jak w geście ostatniej dojrzałości. >

środa, 14 kwietnia 2010

Jasność.

< koci uśmiech > oblizuje palce ociekające sokiem z pomarańczy, kończącym się na czubku języka cierpkawym smakiem łapczywego miąższu. W mojej głowie zawitało spienione lato, dobrobyt słońca, napuszone zboża, ociężałe purpurą maliny.
Coś pękło z wielkim zgrzytem, zerwana struna uciekła w powietrze jak jedwabny szal.
Już będzie dobrze. Już będą dobre budyniowe historie na dobranoc, choć do wanilii nie wrócę już nigdy.
Czai się we mnie prawdziwa ja. Czekam z uśmiechem aż wróci.

Jutro zdejmują mi szwy.

< nieśmiałość >

niedziela, 11 kwietnia 2010

Blizny.

Czy można wypruć z siebie gniew? Głębokim ściegiem usunąć wszystkie żyły i chrząstki w skórze pełnej do Ciebie nienawiści?
Chcę żeby wypłynął ze mnie w końcu wściekłą rzeką, bryzgając ściany i mnie samą aż po kolana, jak w momencie sikania pod prysznicem. Ból kontrolowany przeze mnie samą nie będzie tak bolesny, jak wtedy, kiedy rozłożoną na stole tną mnie oni. Krew będzie gorąca, a nie omdlewająca jak wtedy, kiedy cieknie mi omdlewającą strużką po plecach, stygnąc powoli w chłodnym powietrzu ambulatorium, przyprawiając o mdłości. Nikt nie założy mi niebieskich szwów, których będę wstydzić się już całe życie.

Dwa tysiące dziesiąty rok nienawiści. Samoloty lecą z nieba, ciało pokrywa się swędzącymi pęcherzami, żołądek jest kulą ognia a organy mające dać owoc gniją. Ludzie odmawiają sobie miłości.
A Tych z których się śmiali, nazywają bohaterami. Wystarczy tylko umrzeć.

< noszę was na wierzchu, na ciele wypełnionym mlecznie przez wasze urągające członki. nikt już nie powinien się śmiać. >