Nosze w sobie zarodki slonca; dojrzewaja plynnie, mdlejaco, chronione
cienka zaslonka jego powiek. Jestem jak namalowana na szkle jego palcow. W ich
opoce jestem nieskonczenie delikatna ale paradoksalnie silniejsza niz
kiedykolwiek. Pragne i otrzymuje.
Nigdy nie przestane Ci dziekowac za jego istenienie i brak koniecznosci
umierania.
< To bylo. Tak jest. Ale dzis pekam i krusze sie, a moj mialki pyl drazni jego stopy>