Twoje imie jest glebokie jak czarna czekolada z chilli. Pelne, dojrzale, gorace. Rozplywa sie na jezyku, jedwabnie draznicac wnetrze warg i piekac plonie w glowie, rozpalajac wzrok. Wedruje wewnatrz mnie, przeskakujac wzbierajacym mrukiem z gardla bezposrednio w krwioobieg. Zamykam zamglone oczy i czuje, jak rozbrzmiewa mi w czubkach palcow, przeslizguje sie przez konche brzucha, oddechem ogrzewa uda.
Twoje imie i Twoje spojrzenie, jak miod spadziowy zlizywany z palcow. Twoj glos z obcym akcentem odszukujacy droge wsrod nieznanych sobie dzwiekow jezyka na ktory rozpadam sie kiedy doprowadzasz mnie do rozkoszy. Twoj zapach, ulotny, wyczuwalny jedynie krotkimi powiewami kiedy weszac wtykam nos pomiedzy Twoje ucho a szyje, tam gdzie skraca ci sie oddech. Twoja twarz, ktora przesladuje mi sny zeszlego roku.
Ty, moje postanowienie noworoczne ktorego nie dotrzymam.
< Château Giscours, Margaux, 2007 >