Twoje dłonie wyraźnie odcinają się od bieli mojej skóry. Zauważam to kiedy stajesz za mną kładąc opalone dłonie na moich ramionach. W wycinku lustra widzę tylko moje popiersie na przeciętym tle twoich spodni i dołu koszuli. Twoje zdobyczne truchło nawet patrzące tak samo jak łoś znad twojego kominka.
Twoje palce wędrują po mojej szyi, a ja z przyzwyczajenia wyginam się do przyjemności jak kot. We mnie wiatr rozwiewający popioły po pustyni.
Wiem, że w Tobie już rozjusza się rozkosz. Wyraźnie czuję to na karku, patrząc spod przymkniętych powiek jak wsuwasz palce pod złoty łańcuszek który wczoraj na mnie zawiesiłeś. Uśmiecham się kącikami ust, moja twarz nagle wygląda jak kpina, a Ty w tym momencie rozumiesz już, że patrzysz w otchłań. Przyglądam się, jak w nagłym odruchu owijasz sobie mocniej na palcach złoty drut. To tylko zabawa, szepcze coś w Tobie, kiedy zagryzając wargi zaciskasz złotą tasiemkę na mojej delikatnej skórze. Patrząc w odbicie moich ciemniejących oczu ze złością zaciągasz ją trochę mocniej niż byś chciał. Jej krańce przecinają skórę i trochę już mętnie wędruję w ślad za małą kropelką krwi uciekającą do obojczyka.
Unoszę dłonie do szyi, są zgięte jak szpony, nie mogę ich wcisnąć pod obręcz. Wybucham więc zdławionym śmiechem. Mówię w nim, że tym łańcuszkiem zranię Cię mocniej, niż Ty teraz mnie. Wystarczy, że założę go, kiedy uwiodę innego. Pozwolę mu go dotykać.
Trzeźwiejesz.
< nienawiść to zabawka pożądania >
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz