sobota, 27 marca 2010

Poznanie.

"Nie myśl tyle, nie warto" powiedział, a ja po raz pierwszy naprawdę uniosłam na niego nieprzytomne oczy. Ciepły wzrok szaro piwnych oczu w otoczce siateczki uśmiechniętych zmarszczek. Długie włosy, lekko niedogolone policzki, dym z papierosa osiadający na zmęczonych rzęsach. "Tak patrzę na Ciebie, przyglądam się a Ty siedzisz tu w tłumie, uśmiechnięta ale zapatrzona do wewnątrz, siedzisz tu i tylko przebierasz bransoletki na dłoni. Nie rób, nie warto, i tak nie wyjdzie jak sobie zaplanujesz. Nie zastanawiaj się. Nie ma o co walczyć." Dookoła kręcił się oszołomiony tłum, perskie oczka latały w powietrzu a flamenco owijało się wokół powyginanych sylwetek.
Zajrzała głębiej pod gładkie brwi z opadającym na nie jednym siwym kosmykiem. Uśmiechnęła się, pierwszy raz szczerze podczas całego wieczoru.
"Ale ja muszę. To wypełnianie pustki wewnątrz mnie, dziur które są. To sposób na życie pomimo losu który mówi inaczej. Godzę się z tym, że niczego nie zmienię. Ale muszę wierzyć, że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy."
Pokiwał głową. "Więcej szczęścia znajduje się w całkowitym pogodzeniu. Od kiedy ja się poddałem, wszystko układa mi się po mojej myśli. Jest spokój. Jest spełnienie."
Półuśmiech owinęła wokół jego uniesionego w górę nadgarstka. "Wiem. Wygrywać nie walcząc. Ale wiesz, ja w swojej walce to właśnie robię. Godzę się z przeznaczeniem."

< tęsknię za osobami które straciłam pozwalając Ci odejść nie poznawszy ich do końca >

Lilith.

Nocą pojawiłeś się we mnie jak moja druga twarz. Byłeś męski, gorący i miałeś jego oczy, duże, ciemne i błyszczące. Ludzie odsuwali się od ciebie jak koty wyczuwające wodę, a Ty obejmowałeś mnie paląc spojrzeniem czas dookoła. Nie wiem skąd pojawiła się w Tobie złość i ta ich konieczność poświęcenia Cię. Walczyłeś jak zacięta ziemia. Kochałam Cię wprost i przez przerażenie. Twoje czarne skrzydła, żelazne pazury i czerwieniejące piekielnie oczy, kiedy bryzgałeś ich krwią ziemię u mych stóp. A potem odwróciłeś się do mnie i znów byłeś łagodny. Wciąż czułam się człowiekiem, dopóki nie objęłam twojej zrogowaciałej czaszki opiekuńczymi dłońmi. Na krzyk spod skóry wysunęły Ci się noże tnąc drewno krokwi wspierających dach. Wiedziałam już, że wyrosły mi zęby i całkiem biała skóra.
A potem było wzgórze z widokiem na ocean nocnego miasta i nieckę zatoki ze wzburzoną wodą poniżej. Światła które tak bardzo chciałam Ci pokazać znikające przez przenikającą się historię. Przeszłość zajrzała nam w szatańskie oczy, poniżej tonął okręt w kipieli, siekący deszcz szarpał moje włosy a twoje ramiona mocniej zaciskały się na mojej szyi. W kaplicy obok był pożar, witraż przedstawiał rycerza walczącego ze smokiem, a w krypcie wewnątrz ja zabita twoimi ludzkimi wtedy rękoma. Wskrzeszoną kochałeś mnie tym bardziej.
Jak zwykle obserwowałam swoją śmierć.

< sny o demonach znów wyjadają mi duszę >

niedziela, 21 marca 2010

Bezniebnie.

Czasem boję się, że uda się wam zabić całą tą słodycz którą jeszcze w sobie mam. Tak jakby ktoś poślinionym palcem zmazywał fiolety z nieba. Zawzięcie, uparcie, okrutnie, bezmyślnie. Tak jakby sprawiało wam to większą przyjemność niż wbijanie się pomiędzy uda.

Małe niedojrzałe rozkapryszone bachory. Chciałabym jedną taką znaleźć w sobie.

< Wiszę i dyndają mi nogi. Jedna czerwona szpilka spadła i naga stopa wygląda jakoś tak śmiesznie w czarnej kabaretce. Jeszcze tak sobie pomyślała: Któregoś dnia kiedy zobaczę coś, co mi was przypomina, czułość nie przypłynie. Odgroziła się. O. >

poniedziałek, 15 marca 2010

Góra.

To już nie jest spadanie. Przestałam. Szeroko i boleśnie otwierając oczy kurczowo uczepiłam się szpikulca rzeczywistości i patrzę jak twarz zalewa mi rzeka krwi z poprzecinanych do żywego mięsa palców. Jest ostrzej, zimniej, i bardziej nieludzko niż sobie wyobrażałam.
Bardzo krzyczą i jeszcze bardziej oszukują.

Nocami wspina się po mięsistych pnączach do ciemnego pokoju i nie znajduje spokoju.

< wiesz jak to jest, ostro kolczaste szepty jak w masło przez jaźnie >

poniedziałek, 1 marca 2010

KAT.

Schlałam się. Jak prosię. Jak czysta tandeta. Jak najtańsze wino. Jak zły dzień. Jak ich nagle zmięte twarze i moja całkowita bezradność.
Całe życie tak bardzo walczyła i zawsze była pewna, że nigdy nie zawiedzie. Pewna siebie, nie porysowana, twarda jak hartowane szkło, jak brudny diament, jak ostre zęby i nieprzejednana kariera.
Mam dwadzieścia pięć lat i życie połamane jak patyk.